Wczytuję dane...

Takie jak JA - historie kobiet. 14 Wolałam zostać samotną matką, niż żyć z bezużytecznym mężem

historie-kobiet-14-samotna-matka-blog

Takie jak JA - historie kobiet. 14 Wolałam zostać samotną matką, niż żyć z bezużytecznym mężem

Elżbieta, 22 lata 


“Samotna matka”. I co, czytając te dwa słowa czujesz jednoczenie oburzenie, obrazę, wstręt? Samotna matka to jak “madka” przedz “d” - roszczeniowa patusiara, która szuka bogatego jelenia, który utrzyma ją i jej “bombelka”? Mam nadzieję, że nie czytają tego ludzie, którzy tak właśnie myślą. Nie pomogli mi gdy byłam w potrzebie, nie potrzebuję ich litości i zrozumienia teraz, gdy wyszłam na prostą. Łatwo nie było…

Może najpierw kilka słów o sobie. Nazywam się Elżbieta, mam 22 lata. Jestem mamą prawie trzyletniej Amelki. Pracuję na pół etatu w sklepie obuwniczym, prowadzę też własną, małą działalność gospodarczą. Ale o tym później. Teraz opowiem dlaczego do tytułu “matka” musiałam dodać “samotna”. 

W moim mężu byłam zakochana do szaleństwa, choć jeszcze długo przed ślubem wszyscy mi odradzali ten związek. “To pajac!” mówiła moja matka wprost, a ja oburzałam się, że nie docenia jego poczucia humoru. “Słuchaj, widziałam go na mieście z tą czy inną” - donosiły mi “życzliwe” koleżanki. Podejrzewałam, że są zazdrosne i chcą zniszczyć moje szczęście. Owszem, wady narzeczonego dostrzegałam, ale łudziłam się jak ta głupia, że po ślubie się zmieni. Zresztą, to on nastawał na jak najszybsze pobranie się. Myślałam, że z miłości. Powodem było raczej wygodnictwo. 

Po ślubie rzuciłam ledwo co rozpoczęte studia i poszłam do pracy - mój mąż jakoś nie mógł sobie niczego znaleźć. Mieszkaliśmy kątem u mojej matki. Ona z moją siostrą przeniosła się do jednego pokoju, nam oddając drugi, większy. Pomagała, jak mogła i starała się nie wtrącać, ale po jakimś czasie i ona zaczęła mieć dość widoku mnie zawsze zmęczonej i wypoczętego jaśnie pana małżonka zawsze tryskającego humorem i beztroską. Po jakimś czasie sama zaczęłam być zmęczona sytuacją i w mojej głowie kiełkowała nieśmiała myśl o rozstaniu, ale właśnie wtedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Mój mąż cieszył się, a ja, pełna nadziei, myślałam że zostanie rodzicem go zmieni. Że będzie mi pomagał przy maluszku, że sam dojrzeje, przestanie latać z kolegami, znajdzie jakąś pracę. 

Z tych przewidywań nie sprawdziło się absolutnie NIC. Choć cieszył się z narodzenia Amelki, brał ją czasem na ręce, coś tam do niej zagadał i… na tym kończyła się rola tatusia. Na spacer nie zabrał jej ani razu. Nie pomógł mi przy kąpieli i pielęgnacji dziecka ani razu. Twierdził, że się na tym nie zna, ale nauczyć się nie chciał. W dalszym ciągu było ciężko i musiałam prędko wrócić do pracy, zostawiając Amelkę mamie i siostrze. Tworzyłyśmy najprzeróżniejsze kombinacje, żeby pogodzić moją i mamy pracę, oraz szkołę mojej siostry, z opieką nad maluszkiem. Mąż dalej miał czas latać po kolegach, ale już nie na to, żeby nam pomóc. 

Pewnego dnia wszystko we mnie pękło. Miałam kiepski dzień w pracy, prawie pokłóciłam się z klientką, która nie chciała uwierzyć że naprawdę nie mamy butów w jej rozmiarze schowanych gdzieś na zapleczu. Pogoda nawet jak na marzec była tragiczna - lało jakby był to listopad. Wyszłam z pracy później i spóźniłam się na autobus - na kolejny trzeba było czekać prawie pół godziny. Stałam więc w tym deszczu i przewinęło mi się przed oczami kilka ostatnich lat mojego życia. Zastanowiło mnie, jak doszło do tego punktu, w którym cała zmokła stresuję się tyloma problemami, których rozwiązanie byłoby przecież proste - pomoc męża. Choćby tylko finansowa. 

Gdy wróciłam do domu, nie było go. Nie chciało mi się nawet dzwonić i pytać gdzie jest. Mama i siostra obserwowały mnie w milczeniu, gdy spokojnie wyjęłam z szafy walizkę, spakowałam do niej wszystkie rzeczy męża i wystawiłam na korytarz. Wrócił kilka godzin później, wesoły jak szczygiełek, próbując obrócić całą sytuację w żart. Gdy zobaczył po mojej kamiennej minie, że na żarty już raczej za późno, próbował obietnic. Jak to on się zmieni, jak od jutra zacznie szukać pracy. Na to też już było za późno, bo słyszałam takie zapewnienia setki razy i już w nie nie wierzyłam. Wreszcie zrozumiał, że to koniec. Wyniósł się z miną zbitego psa. Zaraz po jego wyjściu mama i siostra mocno mnie przytuliły, a ja dopiero wtedy pozwoliłam sobie na płacz - długi, gorzki, jakbym chciała za jednym zamachem wylać z siebie całą gorycz zmarnowanych lat. 

Na początku było ciężko, zwłaszcza emocjonalnie, ale w końcu odczułam ulgę. Wniosłam pozew o rozwód i otrzymałam go bardzo szybko. Udało mi się znaleźć dla Amelki miejsce w żłobku, co pozwoliło trochę poluzować napięty grafik opieki. Finansowo się poprawiło - bez pasożyta na utrzymaniu. Mnie udało się wrócić do mojego dawnego hobby - szycia. “Powinnaś to sprzedawać” - powiedziała raz jedna z moich koleżanek, gdy uszyłam dla jej synka czapeczkę i szalik. To dało mi do myślenia. Koniec końców postanowiłam zacząć sprzedawać swoje wyroby - najpierw przez stronę na Facebooku, potem odważyłam się założyć swój sklep internetowy. Stresowałam się, ale mama z siostrą bardzo mnie wspierały. Nie zrezygnowałam z pracy w sklepie, przeszłam tylko na pół etatu - bo jednak nigdy nic nie wiadomo i trzeba mieć jakieś zabezpieczenie. 

Co tam porabia mój były mąż, nie mam pojęcia. Nie utrzymujemy żadnego kontaktu, bo jakoś nie interesuje go odwiedzanie córki, mimo iż ma taką możliwość. Jestem tak zajęta pracą, szyciem i Amelką, że nie szukam kolejnego związku. Może kiedyś, jeśli ktoś się trafi, ale nie czekam na księcia z bajki. Normalny facet wystarczy.